czwartek, 15 stycznia 2015

Popołudnie z książką - rok czy miesiąc z Ewą Chodakowską?

W dniu dzisiejszym postanowiłam wziąć pod lupę kolejne dwie pozycje, które jakimś sposobem znalazły się w mojej „biblioteczce”. Zdecydowałam się poświęcić im jeden post z racji tego, że obie książki są do siebie tak podobne, że aż trudno nie potraktować ich jako jedną spójną całość.

Książki te to „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską” oraz „Rok z Ewą Chodakowską” autorstwa tej samej Pani, która została wymieniona w powyższych tytułach. Oczywistym się wydaje, że nie mogę zacząć tematu bez jakiejkolwiek wzmianki dotyczącej autorki. Na jej temat zrobiło się dość głośno około dwóch lat temu. W jakiś sposób Pani Ewa wpłynęła na setki, tysięcy ludzi, motywując ich do zmian, i to zmian na lepsze, tzn. do aktywności fizycznej i większej dbałości o swoje zdrowie. Chyba nie ma osoby powyżej 14 roku życia, która nie słyszałaby żadnej informacji na temat tej autorki. Jak to w wielkim świecie sławy bywa, w dość krótkim czasie utworzył się podział na ludzi, którzy albo Ewę Chodakowską kochają, albo jej nienawidzą. Może zbyt mocno to zaakcentowałam, w każdym bądź razie nie da się ukryć, że wzbudza dość skrajne emocje wśród tak licznych odbiorców.

Ja osobiście staram się zachowywać dystans do wszelkich emocji w stosunku do Pani Ewy. Nie zamierzam wytykać ani to kim jest (bądź jak co poniektórzy się czepiają - kim nie jest), ani jej warsztatu, którym się posługuje. Dla mnie liczy się efekt i to trzeba przyznać dość spektakularny, a mianowicie tłumy szczęśliwych i zadowolonych osób, do których autorka trafiła i zmotywowała do dbałości o swoje zdrowie. Jakimś sposobem wpłynęła na światopogląd wielu osób, zmieniając ich nawyki, przyzwyczajenia i co najważniejsze poczucie własnej wartości. Uważam, że to jest nie lada wyczyn.

W przypływie ciekawości i chęci poszerzania wiedzy z zakresu aktywności i motywacji (nagle zrobił się wielki BOOM na temat Pani Ewy, a ja nie mogłam poskromić swojej ciekawości - o co tyle krzyku?) zdecydowałam się na zakup jej najnowszych (wtedy) publikacji. Niestety, na wstępie muszę przyznać, że troszkę żałuję zakupu tych dwóch książek. Moja opinia wynika w głównej mierze z osobistych oczekiwań odnośnie ich zawartości. Nie była to na pewno chęć podjęcia wyzwania stawianego przez Panią Ewę. Od początku nie planowałam dołączać do fanklubu autorki, moim celem było zobaczyć co oferuje, nauczyć się czegoś nowego, zaspokoić ciekawość. Podejrzewam, że z innym założeniem mogłabym całkiem inaczej odebrać te książki i należeć dzisiaj do grona jej zadowolonych „klientów”. Przejrzałam obie pozycje od razu po zakupie, postawiłam na półce i tak leżą od tego czasu. Wynika to z faktu, że zawiodłam się na ich treści. W książkach nie znalazłam nic nowego, co mogłoby wzbudzić moje zainteresowanie, ćwiczenia okazały się bardzo prostymi schematami, przepisy może i ładne, kolorowe, ale nie ma w nich nic, co by je wyróżniało z szeregu ciekawych propozycji zamieszczonych w internecie (brakowało mi przy nich chociażby ogólnego zarysu kalorycznego).

Co mi szczególnie nie odpowiada w książkach Pani Ewy? Chyba najbardziej hasła motywacyjne, które bardziej mnie śmieszyły (momentami nawet drażniły), niż motywowały. W moim przypadku taka forma motywacji kompletnie się nie sprawdza. Zauważyłam, że najlepsze efekty daje mi wewnętrzny przymus do udowadniania, przede wszystkim sobie, na ile mnie stać i jak wiele mogę od siebie dać. Dlatego gdy np. biegam i czuję, że nie mam już siły kontynuować biegu – automatycznie zaczynam wewnętrzny monolog (zdaję sobie sprawę, że nie brzmi to zbyt zachęcająco), ale ...pobłażam sobie w myślach pozwalając na odpoczynek, powtarzam sobie w głowie, że „najważniejsze, że próbowałam, nic z tego dzisiaj, jestem za słaba, narzuciłam sobie nieodpowiednie tempo, nic się nie poprawiam, bieganie nie jest dla mnie, wracam do domu …” i choćbym miała paść na trasie - biegnę dalej. To mi daje takiego kopa, że mobilizuję się jeszcze bardziej i uparcie dążę do wyznaczonego celu. Może czas nie okaże się taki jakbym chciała, ale najważniejsze dla mnie jest to, że się nie poddaję. A satysfakcja po takim treningu mobilizuje mnie bardziej, niż niejedna pochwała czy w 100% wykonany plan treningowy.
Wiem, że to nieodpowiedzialne podejście (nikomu nie radziłabym kontynuowania ćwiczeń, gdy zachodzi ryzyko, że naprawdę może paść z sił), ale czasami mam wrażenie, że moim nadrzędnym celem w uprawianiu aktywności nie jest rozwój fizyczny, a kształtowanie swojego charakteru. 

Wracając do książek. Ogólnie rzecz biorąc, zostały one ładnie wydane, są przejrzyste i czytelne, z wieloma miejscami do wypełnienia (i ewentualnego przelania naszych żali i smutków) – typu jak się czujesz? jak minął dzień? co zrealizowałaś z planu? itp.

"Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską" dzieli się na część dietetyczną (chociaż bardziej bym tą część określiła jako po prostu spis posiłków) i fizyczną. Rozpiska konkretnie pokazuje, co mamy w danym dniu jeść i jakie ćwiczenia wykonywać. Jest to świetny przykład do prowadzenia treningowego dziennika. Trudno również podważyć obietnicę autorki, dotyczącą rewolucyjnej zamiany jaka zajdzie po ukończeniu jej wyzwania. Oczywistym jest, że każda osoba, która wcześniej nie miała kontaktu z aktywnością fizyczną, zauważy u siebie pozytywne zmiany po systematycznym wykonywaniu ćwiczeń przez taki okres (nawet jeżeli nie będzie się trzymać planu treningowego w 100%). 

"Rok z Ewą Chodakowską" jest okrojoną formą powyższej publikacjiW tym "roczniku", podobnie jak w "Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską", jest podsumowanie każdego miesiąca – z pomiarem brzucha, talii i bioder, ocena za cały miesiąc pracy, a także ewentualne postanowienia i wnioski na miesiąc następny. Ma to o wiele większy sens i znaczenie niż w publikacji obejmującej 30 dni treningu i diety.
Ja  również, podobnie jak Pani Ewa, stawiam na cm, a nie na kg i uważam, że warto się mierzyć, a wagę lepiej zostawić w spokoju (z prostej przyczyny, gdy zaczynamy ćwiczyć budujemy masę mięśniową przy równoczesnym spalaniu tkanki tłuszczowej,  a znany jest chyba fakt, że mięśnia ważą więcej od tłuszczu). "Rok z Ewą Chodakowską" jest prowadzony tydzień po tygodniu, bez rozpiski dietetycznej. Zawiera jedynie plan treningowy. Od razu jednak nasuwa się wniosek, że taki dziennik można prowadzić samemu, za pomocą odpowiedniego planu i zwykłego zeszytu bądź książkowego kalendarza.

Jak już wspominałam, nie chcę niepotrzebnie wchodzić w tematykę warsztatu Pani Ewy, jednakże czuję się w obowiązku zwrócić uwagę osobom, które wzorują się na autorce i wykonują jej ćwiczenia (szczególnie tych, którzy oglądają prowadzone przez autorkę programy), że brakuje tam wzmianek odnośnie tego – kto może, a kto wręcz nie powinien wykonywać niektórych ćwiczeń. Również opisy wykonania poszczególnych elementów są dość ubogie. Osoby początkujące mogą mieć trudność z poprawnym wykonaniem ćwiczenia, a przez pogłębianie błędów możemy sobie bardzo łatwo zaszkodzić. Jeżeli ktoś ma problemy ze zdrowiem powinien zainteresować się jakich form powinien unikać, a osobom zaczynającym przygodę z treningiem polecam dokładnie prześledzić schemat każdego ćwiczenia (szczególnie u innych trenerów), ponieważ tych wskazówek nie uzyskamy od samej autorki. 

Krótko podsumowując - w odpowiedzi na tytułowe pytanie - gdybym miała do wyboru tylko jedną pozycję wybrałabym "Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską". Ćwiczenia można wykonywać systematycznie - dłużej niż proponowany miesiąc, kilka ciekawych informacji o zdrowiu i niektóre przepisy mogą naprawdę przypaść do gustu czytelnikom. Ta książka jest bardziej rozbudowana, barwniejsza i po prostu ciekawsza o te elementy, których brakuje w książce "Rok z Ewą Chodakowską". Zachęcam jednak, aby domowy trening urozmaicać ćwiczeniami proponowanymi również przez innych instruktorów i trenerów i nie ograniczać się tylko i wyłącznie do treningu Pani Ewy.

1 komentarz:

  1. Rok z Chodakowską to fajna rzecz, bo motywuje do uzupełniania tabelek, ale sama jego treść jest niezbyt rozbudowana :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...